To miał być jej weekend. Pełen odpoczynku i relaksu. Po ciężkim tygodniu, w którym przełożona wyssała ostatnie resztki dobrego humoru i siły, po ciężkich rozmowach, braku czasu dla siebie i zaangażowaniu w domu - zasłużyła. Wszystko było zaplanowane, poza jednym. Informacji o ciąży. Nie jej - kochanki jej męża.
Wszystko runęło. Nie potrafiła sobie znaleźć miejsca w domu. Potrzebowała spokoju a tym samym nie mogła być sama. Myśli nachodziły jak chmury burzowe, choć tak naprawdę, ta burza już się zaczęła. Motała się myślami pomiędzy pokojem a kuchnią, tym co czuje, a tym, co powie dzieciom. I jak być przy tym obiektywnym? Skąd brać siłę? Jak się w tym wszystkim odnaleźć? Czuła się załamana.
Wszystko byłoby łatwiejsze, a nie tym razem. Nie, kiedy jego romans trwał kilka lat. Nie, kiedy już dała mu szansę, nawet kilka, a może kilkanaście. Nie, bo już wystarczy. Ile razy można wierzyć w czyjeś słowa?
Nie wiedziała jak będzie. Ale wiedziała jedno. Że to podstępna kobieta, która przez łóżko starała się zdobyć stanowisko i jej męża. Kobieta, która idzie po trupach, by tylko zdobyć swój cel. Że chciałaby być widziana w ten sposób - jako silna kobieta, a tak naprawdę to żałosna, mała osóbka, która nie ma szacunku do siebie. Osoba, która patrzy w lustro i codziennie wmawia sobie, że jest kimś. A kim ona może być, skoro z taka łatwością rozbija rodzinę? Kim jest, skoro nie ma nic więcej do zaoferowania niż to, co zwykła prostytutka. Za kasę zrobi wszystko. Wszystko.
To małe miasto - pomyślała. Prędzej czy później, wszyscy będą mówić: „Biedna Marta,.”, „Ale z tamtej suka,.”, „Ale kurwiszon,.”, „A czy to wogóle jego dziecko?!”
Napiła się dobrej japońskiej herbaty i zaczęła planować swoje nowe życie. Bez niego - przecież nikt nie powiedział, że będzie gorsze.