Kiedy spojrzę wstecz, widzę to zdarzenie jakby minął przynajmniej tydzień. A minął zaledwie dzień.
Był zwykły, wrześniowy dzień. Słońce z chmurami przeplatało się nawzajem z wiatrem. Ja, w drodze do Warszawy z wrażeniem, jakby wszystko mnie stopowało - łącznie z żołądkiem. Czułam jakiś wewnętrzny niepokój, ale nie wiedziałam jaki mógłby być powód. Właściwie to nie było powodu.
Na chwilę przed wyjściem z domu usłyszałam syrenę straży pożarnej. "Oho, gdzieś jest wypadek. Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało.” - pomyślałam. Kiedyś Artur zawsze się dziwił, że zwracam na to uwagę, ale w takim mieście jak moje, gdzie wszyscy się znają, masz tylko nadzieję, że to nie do kogoś z twoich znajomych,. lub rodziny.
Po drodze, na skrzyżowaniu, napotkałam ową straż pożarną, kartkę i policję. Stłuczka. "Na szczęście nic poważnego" - powiedziałam do siebie. Bynajmniej tak wyglądało z boku. Pojechałam dalej widząc, że wszystko jest już pod kontrolą. Po drodze znów kilka stopów. A to samochód, a to remont drogi. Postanowiłam jechać wolniej.
Kilka minut później, zaczęłam zauważać dziwne zachowanie mojego auta. Zaczął wytracać prędkość przy dodawaniu gazu. Zredukowałam bieg - to samo. Spontanicznie postanowiłam zjechać z trasy krakowskiej na boczną drogę. Wjechałam na pas dla skręcających w lewo. Stanęłam. Już go nie odpaliłam.
Z lekkim stresem włączyłam awaryjne i zadzwoniłam do Artura. Kilkukrotne próby odpalenia auta na nic się nie zdawały. Rozstawiłam trójkąt. Otworzyłam maskę nieudolnie próbując cokolwiek zrobić. Modliłam się by nikt w tym czasie we mnie nie wjechał. Przecież nic nie widzę, nie jestem w stanie nawet uciec - myślałam. Błagałam by odpalił - choć na chwilę. Chciałam tylko zjechać z tej drogi.
Po chwili podszedł mężczyzna. „Pomóc w czymś?” - zapytał. „Nie wiem. Nie chce mi odpalić” - odrzekłam. Widać było, że wydaje się wiedzieć cokolwiek więcej. Po chwili prób i „magicznych trików” mężczyzny, postanowiliśmy ściągnąć auto z trasy. Było dosyć niebezpiecznie, a przejeżdzające obok samochody bujały autem. Mężczyzna rozejrzał się dookoła, zauważył kogoś z kosiarką. Zagwizdał głośno i gestem poprosił o pomoc. Po chwili podjechał radiowóz policji. Zatrzymali się i przez dwa pasy ruchu zapytali, czy była stłuczka. Kiedy mężczyzna powiedział, że nie, że mogą pomóc przepchnąć auto, policjant szybko odwrócił się na pięcie i wrócił do radiowozu. Odjechali.
„Jedziemy za tym białym, ok?” - zapytał. Tak - potwierdziłam. To był mój drugi raz kiedy musiałam prowadzić bez wspomagania, więc wiedziałam ile siły muszę w to włożyć.
Kiedy auto zostało sprowadzone w bezpieczne miejsce, mężczyzna zaproponował kawę. Tak, chyba tego mi było trzeba teraz. Zgodziłam się jednocześnie dzwoniąc do Artura. Korzystając z chwili nieuwagi mężczyzny, zrobiłam zdjeci jego samochodu z numerami rejestracyjnymi. Miałam nadzieję, że jest to normalny człowiek, ale dla bezpieczeństwa wysłałam zdjęcie Arturowi.
„Kurcze, dziś jak na złość każdy z moich mobilnych kolegów jest zdalnie. Jak ja do ciebie dojade?” - powiedział Artur.
Myślałam jak zrobić. Wiedząc, że w takich sytuacjach żadni znajomi nie pomogą (są zawsze, gdy wszystko ok i umawiamy się na przyjemne spotkania), zostali tylko rodzina i przyjaciele. Zadzwoniłam do Kasi licząc, że będzie mogła zabrać Artura z Okęcia. Mogła. Po chwili Mateusz, bo tak miał na imię nowy znajomy, powiedział: „Mogę podjechać po męża jeśli trzeba.” Zaskoczona podziękowałam, popijając kawę. Nie mogłabym przecież jeszcze o to prosić. Wykorzystałam mój limit dobroci obcych ludzi dla mnie ?. Kiedy usiadłam w jego samochodzie, z kubkiem w dłoni, wiedząc, że za chwilę będą Ci najważniejsi, w końcu odetchnęłam, jednocześnie zapamiętując jego imię i nazwisko widoczne na licenji prowadzenia pojazdu. Po chwili, kiedy już poczułam, że gość jest w porządku, mogłam być sobą. Rozmawialiśmy o podróżach, aparatach, fotografowaniu, drodze i awariach samochodów. O jego przyszłej żonie, która jest w ciąży i o moim mężu, dziecku. O tym, że kiedyś był w podobnej sytuacji, ale nikt się nie zatrzymał.
„Dobrze, że tylko tyle się stało. Że nic poważnego gdzieś dalej. A może miałam dziś nie jechać do Warszawy? Tylko dlaczego mi?” - napdały mnie refleksyjne myśli. „Bo wiedzieli, że sobie dasz radę” - odrzekła Kasia. Może rzeczywiście wiedzieli,. Ci na górze, Ci którzy o mnie zadbali bym była bezpieczna.
I tak oto Mateusz spod Krakowa znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie - dla mnie. Trochę jak anioł, trochę jak przypadkowe szczęście. Jakby los tak chciał, bym w tym nieszczęściu nie była sama, by nic się nie stało. Znów życie pokazało, kto rzuci wszystko i pomoże, na kogo zawsze można liczyć. I aby nie tracić wiary w ludzi, bo są jeszcze tacy, którzy pomogą. Może rzeczywiście karma wraca i tym razem mi się poszczęściło w zamian za wszystkie „dobre uczynki” na drodze?
"Następnym razem ja stawiam kawę” - napisałam w smsie. „Jeszcze raz dziękuję za wszystko."