Tunisia / 16 Lipiec, 2018

Sa takie chwile w życiu, kiedy jedyne czego potrzebujemy to cisza i spokój. Kiedy pragniemy odpoczynku od wszystkiego co nas otacza, a na wakacjach zupełnie nie chce nam się planować i myśleć, już nie wspominając o tym, by gnać ze spotkania na kolejne spotkanie.
Taki też był mój plan na ten wyjazd: cisza i spokój. O tak!

Jak już zapewne wiesz, Tunezja to jedno z takich miejsc, gdzie nie potrzebuję większych planów by tam polecieć. Wystarczy tylko bilet czarterowy, odrobina wolniejszego czasu i mogę lecieć. Stęskniona uczuciem spokoju, pewną pogodą oraz ciepłym morzem, postanowiłam odwiedzić moich tunezyjskich znajomych. Planowałam połowę pobytu spędzić u Reemy w Korba, drugą połowę poświęcić na Sousse. 

Bardzo wczesny lot z jednej strony cieszył dodatkowym dniem na miejscu, z drugiej był zapowiedzią masakrycznego zmęczenia. Nauczona doświadczeniem (oraz za radą koleżanki) kupiłam bidon, który zabrałam do bagażu podręcznego. Jak się okazuje, nasze warszawskie lotnisko Chopin'a posiada punkty z warszawską "kranówką", dzieki czemu każdy spokojnie może zabrać na pokład wodę do picia - za darmo ;) Kupiłam też małą, słodką przekąskę, która okazałą się być idealnym rozwiązaniem.

Z pewną ekscytacją obserwowałam chmury oraz liczyłam, że w końcu sfotografuję samolot z okna drugiego samolotu - niestety bezskutecznie. Po ok 2,5 godzinach zaczęliśmy zniżać lot i pojawił się wyczekiwany brzeg lądu.

Na lotnisku przywitała mnie moja tunezyjska przyjaciółka Reema z jej rodziną. Osobiście uważam, że możliwość mieszkania z "miejscową" rodziną to bezcenne doświadczenie w każdej mojej podróży, ale przede wszystkim niesamowita uprzejmość z ich strony, za co zawsze jestem wdzięczna. 

Pierwszych kilka dni spędziłam w Korba, Nebeul, Hammamet i Tunis. W każdym z tych miejsc już byłam (w niektórych kilkukrotnie), jednak za każdym razem odwiedzenie ich sprawiało mi przyjemność. Jak się okazało, każde z tych miejsc przynosiło w prezencie nowe doświadczenia i wiedzę.

Korba - ponoć to jedna z najpiękniejszych plaż w Tunezji i 10 min piechotą od domu Reemy. Cudownie ♥ Zdecydowanie warto spędzić tu trochę czasu.

 

Przepiękny krajobraz zachodzącego słońca prowokował do melacholijnego zamyślenia. Do tego zapach jaśminu i księżyc zwiastujący koniec ramadanu. Jak dobrze, że nie byłam tam sama - jeszcze bym tam została,.. ;)

Jak każde miejsce, równiez Tunis ma swoje dwa oblicza. Jedno: brudne i mało bezpieczne oraz drugie: czyste, sprawiające wrażenie jakbyśmy byli w zupełnie innym kraju. Pamiętam, jak przed samym wyjściem z louage Reema powiedziała: "sisi, be careful and keep your bag closer" - dwie sugestie a ja już wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Miała rację: w tamtym miejscu, najlepiej grać miejscową pewniaczkę. ;)

Po dłuższej chwili postanowiłyśmy pojechać w bogatsze, a co za tym idzie bezpiecziejsze miejsce. Na nasz lunch zatrzymałyśmy się w Frederic Cassel Restaurant. Z zewnątrz restauracja zachęcała do wejścia (szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę standardy Tunezji), jednak kiedy poszłyśmy na taras: wtedy to był już zupełny obłęd. Bujane fotele, piękny widok na jezioro z górą w tle,. oraz samoloty które akurat przelatywały w stronę pobliskiego lotniska w Tunisie. Zamówiłyśmy strawberry ice tea, pizzę oraz lasagne,. pyszne, wprost idealne. Szkoda tylko, że obsługa jednak ciągle tunezyjska (co w moim odczuciu oznacza brak większego zainteresowania klientem, dopóki wyraźnie nie da się znać, że czekamy już „jakiś” czas). Ciąglę liczę, że ktoś mnie kiedyś zaskoczy poziomem obsługi,..

Po chwilowym odpoczynku czas na Sidi Bou Said. Kolejne takie miejsce w Tunisie, w którym po prostu chce się być. Pamiętam dzień w którym byłam tam pierwszy raz: zima, pysznie gorące bambalouni (podobne do naszych pączków z dziurką, smażone na głębokim tłuszczu, posypane cukrem) do tego ten widok oraz Reema, ja i S. Wtedy widok mnie zaskoczył i zauroczył. Dziś już nie zaskakuje jednak ciągle potrafi przyciągnąć do siebie. Dziś tak samo zapierający dech w piersiach jak 8 lat temu.

Tunis Carthage oraz taka fajna plaża,. Czy wiesz, że są ludzie (miejscowi) którzy nie mają pojęcia o tym miejscu? To takie trochę top secret miejsce, które jak widac nie jest już top secret ;)
Reema może nie stricte miejscowa, ale wie, co lubie ♥

Na koniec dnia zostałyśmy zaproszone na kolacje - i tu musze przyznać, że obsługa (pierwszy raz) zaskoczyła mnie swoim perfekcyjnym podejściem do klienta - zarówno w zwykłym kontakcie jak i znajomości podawania wina. Pyszny stek (wysmażony idealnie w punkt) w sosie pieprzowym potwierdził klasę i styl miejsca. Zdecydowanie jeszcze tam wrócę - ale to juz w osobnym poście. ;)

Przyszedł czas na Sousse - co oznacza, że połowa mojego pobytu już minęła. Swój pobyt w tym mieście rozpoczęłam od plażowania i spotkania dosłownie kilkoro znajomych. Jak w zeszłym roku, ugościła mnie Houria - za co również serdecznie dziekuję.

Nie byłabym sobą gdybym nie odwiedziła Kantaoui. To tu mieszkałam w trakcie swojego pierwszego pobytu w Sousse, kiedy to planowałam sesje na plaży oraz na słynnym już polem golfowym na Saharze. Niemożliwe? Wszystko jest możliwe, a w szczególności znalezienie trawy na pustyni (ha) - kto tak potrafi? ;P A tymczasem kilka zdjęć z tego chyba najbardziej popularnego miejsca w Sousse: port el Kantaoui.

W trakcie poprzednich wizyt w Sousse to pobyt w apartamentach z widokiem na właśnie te tańczące fontanny. Tym razem spędziłam tam tylko kilka minut jednak czas przy muzyce z filmu „Gladiator” to chwila relaksu. Może nie tak spektakularne jak w Dubaju, jednak jesli już tam jestem, to cieżko byłoby nie skorzystać.

W Kantaoui jest jeszcze jedno (ale nie ostatnie) miejsce które warto odwiedzić w szczególności jeśli tęsknimy z "naszym" jedzeniem i stylem spędzania czasu. To Hard Rock Cafe Port el Kantaoui. Zdecydowanie lubię to miejsce i jest aktualnie jednym z moich ulubionych w Sousse.

To był ostatni poranek który przyszło mi witać w trakcie całego pobytu. Było o tyle łatwiej zrobić zdjęcie, gdyż aby wyrobić się na powrotny samolot musiałam wstać o 4.00 nad ranem. Kilka zdjęć, czas na plaży z Hayet i czas wracać do domu. Na koniec taka ciekawostka: czy wiesz, że Hayati znaczy "moje życie" a w Tunezji (prawie) każde imie ma zanczenie? :)

Przy tak pięknym poranku ciężko było nie odwrócić się choc na chwilę, a jeszcze ciężej było nie zrobić zdjęcia. 

To były ostatnie chwile w Tunezji. Lotnisko Enfidha wyrastało z ziemi. Wiedziałam, że już za kilka godzin będę w domu, ale za jakiś czas znów odwiedzę to miejsce.

Warszawa przywitała mnie z otwartymi ramionami i z różą w dłoni. I jak tu się nie uśmiechać?

Kolejny pobyt (po 8 przestałam już liczyć który z kolei) dobiegł końca. Osiągnęłam swój cel oraz odpoczęłam. Udało mi się nawet trochę stęsknić za moją rodziną ;) Osobiście uważam, że mam niesamowice wielkie szczęście mieć taką rodzinę i znajomych - tu i tam, tym samym dziekuję, że możliwość realizacji moich pomysłów.  Na koniec kilka zdjęć z tunezyjską rodziną i przyjaciółmi. Wiem, że są tacy, którzy z wielką chęcią również chcieliby się za mną spotkać, jednak to już następnym razem. Nchallah ;)

 

P.S I na koniec (dla tych, którzy czytają do ostatniej linijki): jeśli już jesteś w Tunis i chcesz zjeść tego dobrego steka, koniecznie odwiedź Au Bon Vieux Temps w Sidi Bou Said ;)