TUNEZJA / 19 Luty, 2018
Każda wyprawa rozpoczyna się w ten sam sposób. Wybór miejsc, obliczenie możliwości kilometrów względem ilości słonecznych godzin, planowanie,. I droga,.  Droga kojarzy mi się z odpoczynkiem pomiędzy punktami docelowymi, tzw. checkpoint-ami. Jednak czy zawsze musi tak być, że droga to tylko odcinek łączący dwa punkty? Tym razem droga była czymś więcej.

Grudzień 2010 rok. Północno-afrykanskie powietrze jednoznacznie dawało znać, że jest zima. Krótki dzień. Tylko słońce różniło sie od naszego - polskiego. Było cieplej, milej, inaczej. W słoneczny dzień sweter wystarczał - wieczory,.. wieczory to co innego. Zimno, ciemno i wietrznie. Jednak to właśnie wtedy tam byłam i szkoda by było mi tracić czas na siedzenie w jednym miejscu.

El-Jam, Kairouan, Mahdia, Monastir, Bizerte i Sahara - to były moje miejsca docelowe, które razem z S. zaplanowalismy na ten czas. Można by rzec, że to miejsca typowo turystyczne, jednak zima pozwala przecież na chodzenie własnymi ścieżkami. Mało turystów, więcej „miejscowych”. I droga. Tym razem największą przyjemność sprawiało mi obserwowanie ludzi. Dziewczyny idące ze szkoły, mężczyzna przy drodze, kobiety. „Patrz, patrz,. tu,..” - mówił S. i zwalniał samochodem, bym mogła spokojnie zrobić kolejne zdjęcie. Po dłuższym czasie miałam wrażenie, że to jemu zależy bardziej na moich zdjęciach niż mi.



















Po powrocie do Polski, jeszcze przez jakis czas, myślałam o ludziach których widziałam. O ich codzienności, pracy i rutynie. O tym, jak prawdopodobnie wygląda ich życie i czy to naprawdę jest spełnieniem ich marzeń. Zrozumiałam też dlaczego tak bardzo chcą wyrwać się z tego kraju, dlaczego desperacko łapią się wszystkiego, co pomoże im żyć lepiej.

I tak oto, nie punkty docelowe (choć miały dla mnie duże znaczenie), ale droga nabrała większej wartości w tych podróżach. A ja wiem jedno: poznawać to chcieć zobaczyć. Nie tylko oglądać.